TGIF!* / A w kuchni - książki i niekontrolowane pieczenie

Bardzo często, kiedy krzątam się po kuchni, gdzieś obok leży jakaś książka albo gazeta, która dzielnie mi towarzyszy przy gotowaniu lub innych pracach kuchennych. Po prostu ciężko mi się powstrzymać przed czytaniem, jeśli dana pozycja jest naprawdę interesująca i wciągająca. Podskakujące od gorąca pokrywki, rozpalony do czerwoności czajnik albo wylewające się z naczynia pączkujące drożdze wydają się być wtedy mało ważne, wręcz bezdźwięczne i niewidzialne. Coś takiego, jak podzielność uwagi, którą tak często się szczycę, nie ma tutaj racji bytu. Czasami może wyjść z tego totalna kulinarna katastrofa. Na szczęście, póki co, strat w ludziach,sprzęcie ani książkach nie odnotowałam. :)

Wspominałam już coś na temat książek Johna Case'a? Nie? A powinnam!
"Kod Genesis" i "Artystę zbrodni" mam już za sobą. Teraz zabrałam się za "Tańczącego z diabłem". Są to pozycje dla miłośników thillerów. Dużo się dzieje, koniecznie chcesz dowiedzieć się, co będzie za chwilę. Raz jesteś zaskoczony, innym razem się śmiejesz, po czym jesteś zły, że akcja potoczyła się tak, a nie inaczej i  zastanawiasz się, jak autor z tego wybrnie, myślisz sobie: "Zostało jeszcze tyle stron. Co może być dalej?" I czytasz... brniesz w tę historię.
Jeśli chodzi o "Kod...", nie ukrywam, że moim zdaniem, te metody śledcze i szeroki krąg wpływowych znajomych głównego bohatera, są lekko naciągane i momentami wręcz nieprawdopodobne. Mimo wszystko, książka wciąga i nie pozwala oderwać się od czytania. Jestem pod wrażeniem historii, jaką można stworzyć i przelać na papier w tak zadziwiający sposób.
Rozpatrywałam w myślach przeróżne zakończenia, jedne wydawały mi się mniej, inne bardziej prawdopodobne... ale rzeczywisty koniec książki sprawił, że ogarnęła mnie lekka irytacja. :) Myślę, jednak, że nie wszyscy odbiorą to w taki sposób.
To taki kawałek mojej opinii na temat "Kodu...". Jeśli ktoś przeczyta, sam zdecyduje, czy sięgnąć po inne pozycje Johna Case'a. Osobiście polecam. ;)
(W moim prywatnym rankingu daję książce 4pkt  [w porywach do 4,5] na 5 możliwych.;] ) 
 
Wracając do mojego początkowego wywodu na temat wciągającej mocy książek - tak się zaczytałam, że ciasto francuskie poleżało za długo w piekarniku i lekko się zwiórowało. :) Ale i tak dało się zjeść. :)

Poza tym, podzielę się piosenką, którą "zaraziła" mnie moja siostra Ola i która nie daje mi dzisiaj spokoju: I Blame Coco - In Spirit Golden. 















*Jeśli należysz do osób, które nie wiedzą, co oznacza skrót TGIF, chętnie wyjaśnię.
TGIF to tak zwany akronim (inaczej skrótowiec) od wyrażenia Thank God It's Friday, czyli nasze polskie: Dzięki Bogu jest piątek.
Spragnionych wiedzy na temat genezy tego wyrażenia odsyłam do cioci Wikipedii lub innych źródeł, zawierajacych tego typu informacje. :)

3 komentarze:

  1. książek, o których wspominasz, jeszcze nie czytałam... przyznam po kryjomu, że ten gatunek omijam ;) no chyba, że pojawia się tam humor? e tam, że za długo poleżało w piecu ;) najważniejsze, że dobre :) źle też nie wygląda! pozdrówki!

    OdpowiedzUsuń
  2. UUuu.. też nie znam..

    Ale Twoja przekąska nawet przypalona smakowałaby z pewnością całkiem dobrze ;-)



    www.przysmakiewy.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie coś takiego jak podzielność uwagi nie istnieje :)

    OdpowiedzUsuń